W ułamku sekundy całe moje życia stanęło pod znakiem zapytania. Nie chciałam tego. Starałam pocieszyć się myślą, że po części to nie moja wina, ale i tak wiedziałam, iż zginęła przeze mnie. Z jednej strony czułam, jakbym wyświadczyła światu przysługę - o jedną kretynkę mniej - ale z drugiej posmakowałam wstrętu do samej siebie. Ten cały tłum obok... Byłam wściekła. Myślałam, że zapanuję nad mocami. Jednak myliłam się.
Biegłam bez chwili wytchnienia prawie godzinę. Głowa dręczona poczuciem winy, usta wysychające na wiór, brak woli walki, bądź siły w nogach. Chciałam się zatrzymać. Nie wiedziałam gdzie jestem i dokąd zmierzam. Posiadałam tylko przeczucie kto mnie prowadzi. I stoję przed czymś w rodzaju bramy z napisem ,,CAMP HALF-BLOOD''. Robi się coraz to weselej. W końcu boskie moce przestały bawić się mną, jak marionetką. Oparłam się o randomowe drzewo, chwila odpoczynku. Cóż, nie miałam nawet odrobiny spokoju, a znowuż coś chciało prowadzić mnie dalej. Szybko chwyciłam się wcześniej wspomnianego gatunku rośliny.
- Nie idę. - burknęłam w pustkę stukając czołem o korę.
Raz po raz ta piekielna siła usiłowała wprowadzić mnie do tego miejsca, znaczącego tyle, co jakiś Obóz półkrwi. Ale trwałam uparcie przy mym nowym przyjacielu, którego tak ochoczo ściskałam... Jednak i on stanął po stronie bogów. Dłonie mi się spociły i już siły nie miałam trwać przy drzewie. Przeleciałam ze dwa metry na długość. Oczywiście znając moje szczęście musiałam wylądować na twarzy.
Powoli wstałam otrzepując się z pyłu i ziemi. Przyznam, że powitanie bardzo przyjemne, kiedy to własna matka rzuca tobą o ziemie. Ktoś zasłonił mi widok. Pół koń, pół człowiek - centaur.
- Widzę, że lądowanie udane. - zaśmiał się męski głos. Lekko siwy ,,mężczyzna'' o końskim grzbiecie i przyjaznych rysach twarzy.
- Lepiej być nie mogło. - przewróciłam oczami. Nie wiedziałam, jak odnaleźć się w tej sytuacji.
Centaur wytłumaczył mi po jakie licho się tu zjawiłam. Ogólnikowo mówiąc - podał mi potrzebne informacje związane z tym miejscem. Po rozmowie wyszłam z jego domku i przysiadłam na drewnianych schodach. Zlepiły mi się oczy. Zmęczyłam się tym wszystkim... Zaczęłam zasypiać. Ale o Bogowie, nie dana mi była chwila spokoju. Podskoczyłam, jak oparzona i wygięłam się w pół czując dźgnięcie ostrym kijkiem w bok. Warknęłam i spojrzałam za siebie. Zobaczyłam klęczącą postać jakiejś dziewczyny. Jednym słowem chudzielec z chustką na głowie, brązowymi, rozproszonymi włosami, w pomarańczowej bluzce oraz dżinsowych szelkach. Wyszczerzyła się niewinnie i szybko schowała kawałek drewna za plecami.
- Niczego nie widziałaś. - zaśmiała się z zamiarem czmychnięcia przez balustradę w krzaki.
- Chwileczkę! - parsknęłam chwytając ją lekko za szelki.
- Ktoś ty? - zapytała gapiąc się ciemnymi ślepiami.
- Może ty się przedstaw najpierw? - uśmiechnęłam się mimowolnie. Przez długi czas nie widziałam tak rozbawionej osoby.
- Ava, córka Hefajstosa. - powiedziała wesoło, kładąc ,,nacisk'' na córkę Hefajstosa.
- Raven, córka Nemezis. - podałyśmy sobie ręce. Co, jak co, ale Ava poprawiła mi humor.
Przez moment dziewczyna opowiadała mi różne rzeczy o sobie. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłam słuchać, a zwłaszcza osoby, które mają coś ciekawego do powiedzenia.
- Więc, jesteś córką Hefajstosa? - podniosłam z ziemi kilka suchych gałązek i zbliżyłam się do niewielkiej pochodni na ganku należącym do centaura.
- Tak, czemu pytasz? - Ava zaczęła skrobać gwoździe przy schodach. Wykorzystałam chwilę jej nieuwagi. Podpaliłam suche gałązki, po czym szybko chwyciłam dłoń czternastolatki i przyłożyłam do niej rozpalony chrust.
<Avaaa. xddd>
piątek, 30 maja 2014
poniedziałek, 26 maja 2014
piątek, 23 maja 2014
Od Oscara.
Świta.
Słońce ospale wyłania się zza linii wysokich sosen i świerków. W ich koronach zaczynają świergotać pierwsze ptaki, zrzucając na moją głowę pióra, puch i niepotrzebne resztki gniazd.
A ja mimo to idę, trzymając w ręku garść jagód i malin. Zanim zdążam się zorientować, co się dzieję, zostaję schwycony przez kogoś, a może przez coś i mocno przeciągnięty po ziemi.
-Puść mnie! - krzyczę, gdy stworzenie uderza mną o duży korzeń drzewa. W bezradności oglądam się dookoła i wreszcie dostrzegam swoją szansę - wąską, ale za to mocno osadzoną brzozę, którą, sądząc po tempie marszu porywacza, powinniśmy minąć za kilkanaście sekund.
Napinam więc wszystkie mięśnie, wytężam zmysł wzroku, aby w szarówce spostrzec swój cel na czas.
-Nie myślisz chyba, że tak łatwo się poddam - warczę do COSIA z chytrym uśmiechem, kiedy jesteśmy dwa metry od drzewa. Bez namysłu wyciągam się i celnie ląduje na pniu brzozy. Udaje mi się oswobodzić z uścisku natarczywego wrzodu.
-Pójdź po dobroci! - dziwnie spokojny głos stwora zbija mnie z tropu. Co jeszcze bardziej mnie rozprasza? Fakt, że to COŚ ma rogi...
-Jezu Chryste, Matko Przenajświętsza! - rzucam się do szaleńczego biegu, wymachując rękoma i kodując w głowie kolejne wyróżniki ów terenu. Biegnę, potykając się o własne nogi i wrzeszcząc bliżej niezrozumiałe słowa.
-Stój! - irytujący prześladowca zadziwiająco szybko mnie dogania i mocno chwyta za ramię. Zahaczam nogą o... kopyto! Słabo mi. Może się czegoś nawdychałem? Ale zaraz! Przecież ja sam jestem "inny", a jakiemuś stworzonku zabraniam być. Jestem egoistyczny.
-Czemu mnie gonisz, a właściwie goniłeś? - pytam, gdy opanowuję tętno, które jeszcze chwilę temu wynosiło nawet sto dwadzieścia na minutę, i oddech. Ciężko zaciągam się powietrzem, jakbym nagle stracił jedno płuco.
-Poczułem twoją boską część... - tłumaczy, dużo gestykulując. Pomimo początkowego zapału szybko traci go, widząc moją obojętność. - Słuchasz mnie w ogóle? - to prawda, wyłączyłem się zupełnie i nie dociera do mnie żadne słowo nowego znajomego.
-Co to jest? - odpowiadam pytaniem na pytanie, zauważając coś za kępą drzew. Odpijam się od powalonego pnia, na którym jeszcze chwilę siedziałem, a już po chwili kłuję się igłami świerków. Wytrzeszczam oczy, kiedy wreszcie dostrzegam tajemniczą rzecz w całej swej okazałości - ogromny, wyraźnie robiony ręcznie łuk z napisem u góry "Half Blood Camp". Co to znaczy?
-Witamy w Obozie Półkrwi. Tu chciałeś trafić, prawda? - pyta faun, jak sądzę po owłosionych nogach, podchodząc bliżej.
-Chyba - mówię obojętnie, wciąż nieco zszokowany wielkością wrót.
-A chcesz wejść do naszego światka? - zadaje kolejne pytanie, opierając swoją dłoń na moim ramieniu. Delikatnie ją strącam.
-Jeżeli nie jest zwichrowany tak samo jak ty, to dlaczego nie - wzruszam ramionami, przekraczając linię wyznaczoną kamieniami u stóp łuku.
-Spodoba ci się, ale nie obiecuję, że będziesz normalny po skończeniu 18 lat - prycha, biegnąc przed siebie i oczywiście zostawiając mnie samego. Najlepiej jest pozostawić nowego samemu sobie i zająć się własnymi sprawami. Zanim się orientuję, wpadam na kogoś.
-Auć... - miauczy zgnieciony przeze mnie człowiek, leżąc na ziemi.
-Wybacz - podaję rękę dziewczynie.
Ktoś normalny - obija się o moją myśl.
-Jesteś cała? - pytam, przeczesując włosy z wyraźnie wymalowanym zmieszaniem na twarzy w postaci purpurowych rumieńców. Skóra mnie pali.
-Taaa... - otrzepuje się, mówiąc z wyrzutem. - Coś za jeden? - patrzę po sylwetce poszkodowanej. Zwyczajna, może w moim wieku, o gęstych, brązowych lokach wijących się wokół jej twarzy niczym węże, które zaraz zamierzają mnie zabić swoją śmiercionośną trucizną.
-Oscar - odpowiadam szybko, jednak widząc niecierpliwy wzrok nieznajomej dodaję - syn Ateny.
-Eh... Chodź - wskazuję dłonią na rozświetloną dolinę przed nami. Słońce, już zawieszone wysoko na nieboskłonie, oświetla i barwi wszystko wokół na odcienie czerwieni i żółci.
-Jak masz na imię? - pytam, doganiając dziewczynę.
-Ava.
-Iiiiii? - domagam się dokładki.
-Córka Hefajstosa.
-Miło mi cię poznać - patrzy na mnie kątem oka, a jej oczy błyszczą dziwnym blaskiem. A może mi się tylko zdaje?
<Ava?>
Słońce ospale wyłania się zza linii wysokich sosen i świerków. W ich koronach zaczynają świergotać pierwsze ptaki, zrzucając na moją głowę pióra, puch i niepotrzebne resztki gniazd.
A ja mimo to idę, trzymając w ręku garść jagód i malin. Zanim zdążam się zorientować, co się dzieję, zostaję schwycony przez kogoś, a może przez coś i mocno przeciągnięty po ziemi.
-Puść mnie! - krzyczę, gdy stworzenie uderza mną o duży korzeń drzewa. W bezradności oglądam się dookoła i wreszcie dostrzegam swoją szansę - wąską, ale za to mocno osadzoną brzozę, którą, sądząc po tempie marszu porywacza, powinniśmy minąć za kilkanaście sekund.
Napinam więc wszystkie mięśnie, wytężam zmysł wzroku, aby w szarówce spostrzec swój cel na czas.
-Nie myślisz chyba, że tak łatwo się poddam - warczę do COSIA z chytrym uśmiechem, kiedy jesteśmy dwa metry od drzewa. Bez namysłu wyciągam się i celnie ląduje na pniu brzozy. Udaje mi się oswobodzić z uścisku natarczywego wrzodu.
-Pójdź po dobroci! - dziwnie spokojny głos stwora zbija mnie z tropu. Co jeszcze bardziej mnie rozprasza? Fakt, że to COŚ ma rogi...
-Jezu Chryste, Matko Przenajświętsza! - rzucam się do szaleńczego biegu, wymachując rękoma i kodując w głowie kolejne wyróżniki ów terenu. Biegnę, potykając się o własne nogi i wrzeszcząc bliżej niezrozumiałe słowa.
-Stój! - irytujący prześladowca zadziwiająco szybko mnie dogania i mocno chwyta za ramię. Zahaczam nogą o... kopyto! Słabo mi. Może się czegoś nawdychałem? Ale zaraz! Przecież ja sam jestem "inny", a jakiemuś stworzonku zabraniam być. Jestem egoistyczny.
-Czemu mnie gonisz, a właściwie goniłeś? - pytam, gdy opanowuję tętno, które jeszcze chwilę temu wynosiło nawet sto dwadzieścia na minutę, i oddech. Ciężko zaciągam się powietrzem, jakbym nagle stracił jedno płuco.
-Poczułem twoją boską część... - tłumaczy, dużo gestykulując. Pomimo początkowego zapału szybko traci go, widząc moją obojętność. - Słuchasz mnie w ogóle? - to prawda, wyłączyłem się zupełnie i nie dociera do mnie żadne słowo nowego znajomego.
-Co to jest? - odpowiadam pytaniem na pytanie, zauważając coś za kępą drzew. Odpijam się od powalonego pnia, na którym jeszcze chwilę siedziałem, a już po chwili kłuję się igłami świerków. Wytrzeszczam oczy, kiedy wreszcie dostrzegam tajemniczą rzecz w całej swej okazałości - ogromny, wyraźnie robiony ręcznie łuk z napisem u góry "Half Blood Camp". Co to znaczy?
-Witamy w Obozie Półkrwi. Tu chciałeś trafić, prawda? - pyta faun, jak sądzę po owłosionych nogach, podchodząc bliżej.
-Chyba - mówię obojętnie, wciąż nieco zszokowany wielkością wrót.
-A chcesz wejść do naszego światka? - zadaje kolejne pytanie, opierając swoją dłoń na moim ramieniu. Delikatnie ją strącam.
-Jeżeli nie jest zwichrowany tak samo jak ty, to dlaczego nie - wzruszam ramionami, przekraczając linię wyznaczoną kamieniami u stóp łuku.
-Spodoba ci się, ale nie obiecuję, że będziesz normalny po skończeniu 18 lat - prycha, biegnąc przed siebie i oczywiście zostawiając mnie samego. Najlepiej jest pozostawić nowego samemu sobie i zająć się własnymi sprawami. Zanim się orientuję, wpadam na kogoś.
-Auć... - miauczy zgnieciony przeze mnie człowiek, leżąc na ziemi.
-Wybacz - podaję rękę dziewczynie.
Ktoś normalny - obija się o moją myśl.
-Jesteś cała? - pytam, przeczesując włosy z wyraźnie wymalowanym zmieszaniem na twarzy w postaci purpurowych rumieńców. Skóra mnie pali.
-Taaa... - otrzepuje się, mówiąc z wyrzutem. - Coś za jeden? - patrzę po sylwetce poszkodowanej. Zwyczajna, może w moim wieku, o gęstych, brązowych lokach wijących się wokół jej twarzy niczym węże, które zaraz zamierzają mnie zabić swoją śmiercionośną trucizną.
-Oscar - odpowiadam szybko, jednak widząc niecierpliwy wzrok nieznajomej dodaję - syn Ateny.
-Eh... Chodź - wskazuję dłonią na rozświetloną dolinę przed nami. Słońce, już zawieszone wysoko na nieboskłonie, oświetla i barwi wszystko wokół na odcienie czerwieni i żółci.
-Jak masz na imię? - pytam, doganiając dziewczynę.
-Ava.
-Iiiiii? - domagam się dokładki.
-Córka Hefajstosa.
-Miło mi cię poznać - patrzy na mnie kątem oka, a jej oczy błyszczą dziwnym blaskiem. A może mi się tylko zdaje?
<Ava?>
czwartek, 22 maja 2014
wtorek, 20 maja 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)